A tak nawiązując do mojej matki. Ma na imię Lily i jest kobietą w średnim wieku. Jest niewysoka i drobna. Ma kręcone, brązowe włosy, pociągłą, piegowatą twarz, ciemne oczy, płaski nos i wąskie usta. Nie narzeka na brak zainteresowania płci przeciwnej. Jestem do niej bardzo podobny, a jakoś nie mam takiego brania u dziewczyn. Nie przeszkadza mi to specjalnie. „Zdecydowanie wolałbym zainteresowanie kogoś innego” pomyślałem i palnąłem się w głowę „Frank ty głupku”.
W końcu dotarłem na miejsce. Przeszedłem przez wysoki, drewniany płot. Oczywiście nie obyło się bez spektakularnej gleby w wykonaniu wspaniałego Franka. Tak, właśnie.
Dalej skierowałem się do drzwi i przeszedłem przez próg. Spojrzałem najpierw w lewo, potem w prawo, nieśmiało postawiłem krok do przodu. Przeszedłem jeszcze parę kroków kiedy ujrzałem moją matkę z papilotami na głowie i wałkiem w ręce. Kurczowo go trzymała i wymachiwała w moją stronę. Miała mocno zaciśnięte usta i brwi. Była wściekła.
- Możesz mi łaskawie powiedzieć, gdzie byłeś przez ostatnie dwa dni?
- Nocowałem u kolegi.
- I oczywiście nie raczyłeś mi powiedzieć.
- Tak wyszło.
- Ja ci dam tak wyszło. Marsz na górę, do swojego pokoju i nie pokazuj mi się na oczy
- Nie jestem już dzieckiem by posyłac mnie do karnego kąta. Mamo obudź się w końcu. Mam już 16 lat. Do tego dobrze wiesz, że mam depresję. Jestem chory, a nawet nie raczyłaś mnie zapytać, jak się czuję i czy nic mi się nie stało.
Kobiecie mina zrzedła i po chwili odpowiedziała:
- Wiem synku, ale ja się martwię o ciebie! Nie możesz tak po prostu sobie znikać i wracać po paru dniach. Przecież ja przez ciebie kiedyś zawału dostanę.
- Nie martw się, nic mi nie jest.
- Na pewno Frankie?
- Tak, na pewno.
Posłałem jej nieszczery uśmiech i powędrowałem schodami do góry. Wszedłem do mojegu pokoju i zamknąłem drzwi na klucz. Chwyciłem gitarę – Pansy i zacząłem wymyślać nową piosenkę.
Po paru godzinach moje dzieło było skończone. Oto tekst.
We hold in our hearts
the sword and the faith
Swelled up from the rain clouds
Move like a wreath
Well after all, we'll lie another day?
And through it all we'll find some other way
To carry on through cartilage and fluid
And did you come to stare or wash away the blood?
Well tonight, well tonight will it ever come?
Spend the rest of your days rockin' out
Just for the dead
Well tonight, will it ever come?
I can see you awake anytime in my head
Did we all fall down?
Did we all fall down?
Did we all fall down?
Did we all fall down?
From the lights to the pavement
From the van to the floor
From backstage to the doctor
From the earth to the morgue
Morgue! Morgue! Morgue!
Well tonight, will it ever come?
Spend the rest of your days rockin' out just for the dead
Well tonight, will it ever come?
I can see you wake anytime in my head
All fall down, well after all...
Była tak… idealna. Nie mogłem napisać lepszej. Była odzwierciedleniem moich uczuć. Nagle zalała mnie wielka fala smutku. Nawet nie wiedziałem dlaczego. Znowu wróciłem do tego beznadziejnego stanu kiedy nie chce mi się żyć i waham się czy odebrać sobie życie.
Usiadłem na parapecie z Pansy i patrzyłem przed siebie. Patrzyłem na te wszystkie domy jednorodzinne. Na tych wszystkich szczęśliwych ludzi mieszkających w środku. Po chwili spostrzegłem dobrze znaną mi postać. Postać o moich ulubionych szmaragdowych oczach. To był Gerard. Szedł w stronę mojego domu. Zdziwiło mnie to, przecież dopiero od niego wróciłem.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Nie poszedłem jednak otworzyć. Mama popędziła na dół ciekawa, kto zakłóca jej spokój. Otworzyła drzwi i zdębiała. Czarnowłosy chłopak przedstawił się kobiecie, która po chwili zawołała „Fraaank, jakiś kolega do Ciebie.”
Zszedłem na dół. Przywitałem się z moim wybawcą i zaprowadziłem go do siebie na górę. Gerard wszedł do mojego pokoju i rozsiadł się wygodnie na kanapie. Rozglądał się po pokoju i dokładnie lustrował każdy detal. Po chwili powiedział.
- Zapomniałeś szalika. – wyciągnął go zza pleców.
- Dzięki, ale nie musiałeś iść taki kawał by mi go oddać. Przecież i tak jutro spotkamy się w szkole.
- Wiem, ale chciałem Cię odwiedzić. – powiedział i posłał mi piękny uśmiech ukazując śnieżnobiałe zęby. Po chwili spojrzał na mnie i spytał:
- Dlaczego jesteś taki smutny?
A mi z oczu popłynęły wielkie, gorzkie łzy. Rozpłakałem się jak dziecko i nie umiałem tego ukryć. Emocje wzięły górę. W końcu zeszła ze mnie ta maska. Przestałem grać. Nie chciałem go okłamywać. Nie mogłem go okłamywać. Przez te dwa dni stał się dla mnie kimś więcej. Wybawcą, ale i osobą, której mogę zaufać. To byłe dziwne. Nigdy wcześniej tak się nie czułem. Nie było mi dane mieć przyjaciela. Zawsze byłem sam jak palec. Miałem nadzieję, że wkrótce to się zmieni.
Nie wytrzymałem i rzuciłem się w ramiona przyjaciela. Załkałem głośno i wyszlochałem jedynie „Proszę nie zostawiaj mnie samego”.
____________________________________________________________________
I jest czwóreczka. Spięłam się i napisałam. :D
Szczerze planowałam dodać ją za parę dni, ale w przypływie emocji postanowiłam dać dzisiaj. Mam nadzieję, że się cieszycie. :)
Chcę wam podziękować za wszystkie cudowne komentarze, nawet nie wiecie jaką mi to daje siłę, to jest jak paliwo napędowe. XD
Komentujcie jeśli wam się podobało.